Marcinów cześć trzecia
Dziś Andrzejki. A ja zostałam sama z Marcinem. W Willi. Wszyscy powyjeżdżali. A w kuchni zostały nam dwie pełne lodówki i cała szafa. Z niedojedzonkami.
Wyrzuciliśmy wszystko. Bez względu na datę przydatności do spożycia. Ile mleka. Ile masła. Ile miodu. Najbardziej się zdziwiłam ilością musztardy. Czym odżywiają się stypendyści z całego świata w Krakowie? Przeważnie, tak mi się wydaje, ale nie mam pojęcia dlaczego i po co – małymi literami „m”.
Wyrzuciliśmy wszystko. Bez względu na duże litery. Bez względu na język. Bez względu na smak. Bez względu na kolor. Bez względu na opakowanie. Bez względu na zawartość. Bez względu na stopień rozwoju pleśni.
- Najlepiej nie zaglądajmy – rzeczowo radził Marcin.
I pobiegł do pokoju po torby plastykowe. Potem jeszcze raz pobiegł po długopis. Czasami jednak chce się coś zanotować. Bez względu na wszystko. Na szafie leżał zapomniany zeszyt pana Andrása Rácza z Budapesztu.
Dziś Andrzejki. A my z Marcinem zostaliśmy sami. Zamieszkujemy i ocieplamy naszą obecnością środkowo-północną część Domu Łaskiego. On na pierwszym piętrze. Ja z Aniołką na drugim. Pod dachem.