kraków
13 stycznia 2006
  Aleja duchów
Dziś trzynastego. Wczoraj kupiłam nowe wydanie „Pół wieku czyśćca”, rozmów Stanisława Beresia z Tadeuszem Konwickim z roku 1984. Nie całkiem nowe, bo ukazało się już dwa lata temu. Dla mnie nowe. Bo bez tych rozmów nie sposób myśleć poważnie o Konwickim. Nie sposób myśleć poważnie o napisaniu książki o Konwickim. A pierwsze (londyńskie), drugie (w drugim obiegu), trzecie (niby oficjalne) – wszystkie pod pseudonimem już dawno rozszyfrowanym jakiegoś pana Nowickiego – leżą w Berlinie.

Dzisiaj wpisał mi pan Bereś do książki ciepłą dedykację. Całkiem niespodziewanie, jak cały mroźny trzynasty stycznia. Zjawił się w Willi, ponieważ Marcin Starszy wrócił.

W nowym wydaniu prawie nie ma nowych słów. Oprócz przejmującej, aktualnej przedmowy rozmówcy. Oczywiście. Pamiętam tamte czasy w Warszawie. Byłam wtedy bardzo naiwną dziewczyną z warkoczami.

Ale są nowe zdjęcia. Autorstwa Niny Taylor – dom w Kolonii Wileńskiej, w którym mieszkał młody Mistrz. Stan obecny. Autorstwa nieznanego – w Chinach w 1956. Bez dodatkowego komentarza. Młody pan Konwicki przed klęczącym słoniem. Napisałam maila do ślubnego sinologa. Z pytaniem – gdzie to może być. Odpowiedź błyskawicznie dotarła do pokoju pod dachem: aleja duchów, prowadząca do grobów cesarzy epoki Ming. Na północ od Pekinu. Wszyscy turyści w drodze do Muru Chińskiego tam się zatrzymują – w celu zrobienia zdjęć (stan obecny można zobaczyć na stronie: http://www.henner.info/chona/2004_0423_4.jpg). Stoją tam pary zwierząt. Naprzeciw siebie. Przy alei. Skamieniałe ogromne zwierzęta. Składają hołd zmarłym cesarzom. Jest para klęczących słoni. I para stojących. Mistrz stoi przy klęczącym słoniu i głaszcze go po nosie. Powyżej nasady trąbki.

Mail skończył irytującym dla mnie pytaniem: Czy nie byliśmy tam razem?
Dalsza rozmowa toczyła się na skype:
- Nie pamiętam.
- Gdybyśmy tam byli, musiałabyś pamiętać.
- Raczej tak.
- Pamiętam, że byliśmy na Murze.
- Tak. Też pamiętam.
- Mam Twoje zdjęcie.
- Na murze?
- Tak!
- Sama?
- Tak!
- Pamiętam. Zrobione przez kobietę, która miała imię na „M”. Więcej nie pamiętam.
Spotkaliśmy się w Chinach. Najmilszy Berlińczyk i ja. Kiedy to było? Tuż przed masakrą na placu Tiananmen. Potem ja wróciłam do nudnej Szwajcarii. A on do zbulwersowanego Berlina. I na trzy lata zapadło milczenie. Na amen.

Koniec dygresji. Najwyższa pora. Odtąd muszę się skoncentrować wyłącznie na Konwickim. Mam swoją biblię. Pół wieku czyśćca. I dedykację pod trzynastym.
 
Comments: Prześlij komentarz

<< Home

ARCHIVES
października 2005 / listopada 2005 / grudnia 2005 / stycznia 2006 / lutego 2006 / marca 2006 / maja 2006 /


Powered by Blogger