List do Szwajcarii
Pracuję ciężko. A palce pana Konwickiego są wszędzie. Ostatnio w nocy słyszałam Jana Machulskiego. Opowiadał w ramach tak zwanych „zapisków ze współczesności” (polecam, dwójka, codziennie o godz. 23.45, albo po południu, nie pamiętam o której, bo popołudniami moje krakowskie radio śpi) o pracy przy filmie „Ostatni dzień lata”. Nigdy o tym nie myślałam – mimo że to była najnormalniejsza rzecz na świecie: wtedy, w roku 1958, Bałtyk przecież był granicą państwową. W Polsce tak samo jak np. w Stralsundzie lub wzdłuż całego wybrzeża byłej NRD. I że strefa przygraniczna była dobrze strzeżona. W Polsce tak samo jak w NRD. Bali się, że ktoś ucieknie, kraulem na Bornholm. Kutrem do Kopenhagi. Nigdy nie myślałam o tym, jakim cudem wtedy mogli kręcić film nad samym morzem. Teraz wiem. I dziwię się tej mojej alpejskiej naiwności. Że nigdy się nad tym nie zastanawiałam.
Pracuję ciężko. W nocy udało mi się napisać list do Szwajcarii. Nareszcie. Tekst na zamówienie. Do jakiejś dziwnej antologii. W której mają się znaleźć teksty Szwajcarów nie mieszkających w Szwajcarii. Listy do Szwajcarii. Ja od razu powiedziałam, że do Szwajcarii nigdy w życiu nie napiszę listu. I nie napiszę żadnego folklorystycznego listu. Nie znam żadnych słów tęsknoty. Nie jeśli chodzi o moją ojczyznę. Więc było już dawno po terminie. Czułam następny miecz następnego Damoklesa nad głową. Byłam zmęczona. Ale po zapiskach ze współczesności usiadłam i napisałam. List do mojej przyjaciółki Friedy.
Pracuję ciężko. Wojtek odesłał mi pierwszy rozdział z poprawkami. Strach popatrzyć. Kasper przywiózł mi z Kwiatonowic zredagowane „Pocztówki”. Boże, co ja tu robię? Tyle tego papieru. Wolfgang zabrał pierwszą walizkę. Ile jeszcze będzie?
Pracuję ciężko. Jestem niewyspana. Jestem niedotleniona. Rzadko kiedy wychodzę ostatnio.